piątek, 18 listopada 2011

Kompot





-Dałam psu czereśnię z kompotu. Wycieczki japisów można by do niej prowadzić, jak ona się cieszy taką czereśnią
-Jakie wycieczki?! O czym ty mówisz ?
-A, bo ty nie wiesz. Ostatnio słucham w pracy radia. I rozumiesz, listopad,  błoto, piździ, ja w swoich warstwach, słucham,  grzebię w moim błocie,a tu pani psycholog mówi że ludzie w dzisiejszych czasach, ludzie pracownicy korporacji w sensie,  odwykli od kontaktu z przyrodą i naturą  i ona właśnie ich tego naucza.
Do lasu z nimi chodzi.
-A oni sami nie mogą?
-Otóż widzisz nie. Bo zatracili umiejętność kontaktu z przyrodą.
- Ty wiesz? To brzmi tak niedorzecznie, że to może być prawda. A co z psem? I czereśnią?
-No bo kupiłam sobie kompot z czereśni. Z białych, byłam przeszczęśliwa, od dzieciaka ich  nie jadłam.
-Tak pamiętam że zrobiłaś mu awanturę  o te czereśnie . Że ci się nie zatrzymał na siódemce.
-Tak , to te. To znaczy, w sumie one wcale nie są białe, tylko żółte, ale bez śladu różowego. Bo są też takie żółtoróżowe, ale to nie te. I można je kupić tylko czasem na rynku w Przemyślu, bo towarowo się tych odmian nie produkuje. Więc tym bardziej zadziwiający był ten kompot. Nie wiem, skąd Przetwórstwo Kwidzyn je miał. Kosztowały cztery złote więcej niż takie same czerwone, znaczy delikates. Aha, pies. No więc dałam mu jedną .
I pies najpierw się bawił, że jej nie ma. Jakieś pół godziny. Leżał, czereśnia dziesięć centymetrów od pyska, pies patrzy w przestrzeń, tylko czasem łypie kontrolnie. Następne pół godziny pies się bawił, że nie może dosięgnąć, przesuwał sobie nosem. Potem ją sobie podrzucał i na nią napadał. Wiesz, z takim wygiętym kocim grzbietem i wilczym naskokiem, jak na National Geografic. . Po dwóch godzinach ją zjadł. I dalej bawił się pestką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz