-Hej. Odbyłam kafkowską drogę po szpitalu. Z dokumentami. Z tymi ubezpieczeniowymi, co się im zgubiły. Co się pytałam pięć razy, czy to na pewno te mają być. Miałam je zostawić w sekretariacie na trzecim piętrze. I jak przyszłam, to pani w sekretariacie mi powiedziała, że coś z tymi świchami jednak nie tak. I że muszę pójść do pokoju sześćdziesiąt pięć na pierwszym piętrze i to wyjaśnić. Więc zjechałam windą, bo na piechotę się od razu gubię. No więc idę tym korytarzem, dookoła ten zabytkowy gmach, za oknami platany w śniegu. Szukam pokoju sześćdziesiąt pięć. Coś mi się nie zgadza, bo numery mają przedział sto dwieście, ale myślę sobie wszystko na tym świecie jest możliwe, również wbrew wszelkiej matematycznej logice. Oczywiście nie znajduję, zaczepiam przechodzącego lekarza.
-O tam. Do tamtej żółtej tablicy pani podejdzie. I tam jest sekretariat. I one tam na pewno coś wiedzą.
W sekretariacie nikogo. Zjeżdżam na parter, idę na izbę przyjęć, bo muszę wziąć jeszcze coś z faksu. Biorę ten papier i pytam czy wiedzą gdzie jest pokój sześćdziesiąt pięć. No więc korytarzem i obok bufetu. Idę tam, ciemny korytarz. Wchodzę. Pokój też ciemnawy, przy komputerze kobieta taka w wieku przedemerytalnym, stalowa siła od niej bije, może nie Margaret Taczer, ale blisko.
Obok niej lekarz. Ona mu coś tłumaczy, o rozliczeniach kodach i procedurach, a on na nią patrzy i ma w oczach szaleństwo i niezrozumienie. I od razu widać, że to ona tu trzyma w kupie wystrzępioną materię rzeczywistości. Więc ona kończy z tym lekarzem, patrzy na mnie, rzuca okiem na dokumenty i mówi, że nie te. No więc ja jej opowiadam o drodze mojej z tymi dokumentami, trudnej i zawiłej i że pięć razy się ich pytałam, te czy nie te.
Na co ona prostuje się i z tą swoją taczerowską siłą mówi
-Oni? Oni nic nie wiedza. To ja jestem instancją ostateczną.
No i wyobraź sobie że mogę dosłać te dokumenty mejlem. Nie faksem.
Instancja ostateczna jako jedyna posługuje się mejlem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz