-Słuchaj,
taki most pośrodku niczego na Sanie. Z desek. Niedorzeczny taki. Z dala
od głównej drogi. Męczy mnie. To się zdarzyło? Czy to był sen?
-Za Krasiczynem. To się zdarzyło. I było jak ze snu. Zjeżdżaliśmy Pogórzem Dynowskim
-Taką serpentyną z widokami?
-No... Pięknie było. Późne popołudnie. I na burzę się mocno zbierało. Byliśmy pewni że pierdolnie i to z fajerwerkami.
-I nic się nie stało?
-Nic. Ani jedna kropla nie spadła. W chuj niemożliwie rzadki stan świata. Ciemność i świetlistość razem obok w bezruchu.
-Tutaj tak nie ma
-Nie. Tak tylko w Przemyślu było. A ten most nie był taki niedorzeczny. Dało się po nim normalnie autem przejechać. Przejechaliśmy.
-Ale on tak jakoś wyrastał z krzaków. Pośrodku niczego.
-Tak. Starej kobiety pytaliśmy. W chustce. Pamiętasz ?
-I takie bloki tam były, tak? W drzewach i chaszczach?
-Były.
Popegeerowskie. I potem wąska dziurawa wąska asfaltówka, krzaki, i
nagle rzeka i most wiszący. I chmury. I elektyczność przedburzowa.. Jak w
I can get no satysfaction . Jak przed orgazmem po amfie. Czas się rozlazł zatrzymał i utknął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz