wtorek, 28 lutego 2012

Dzień świra



-Co robisz?
-Patrzę w okno i opad myślą wywołuję.
-Jaki opad?
-Śnieg, deszcz, obojętne. Jakiś w ogóle. Żebym nie musiała iść na spacer z suką. Bo jest ohydnie, zimno, ciemno i wieje.  I strasznie mi się nie chce. A jak  zacznie w dodatku  padać, to ustaną mi wyrzuty sumienia.
……….
-Łał.
-Co łał?
-Udało mi się.

czwartek, 23 lutego 2012

Wkurw



-Posłuchaj tej reklamy. Zjedz tabletkę. Zjedz , bo tania. Zjedz, bo jesteś starą babą w płaszczu, wierzysz w matkę boską i rosół. Zjedz, bo jesteś  młodą matką z rozstępami  i kryzysem tożsamości. Zjedz, bo masz na imię Krysia, pracujesz w zusie i od bardzo dawna nikt  cię porządnie nie zerżnął. Weź tabletkę i uwierz w moc witaminy  c. My ci ją sprzedamy. Tanio. We dont  respect you. I w dupie mamy ciebie i twoją wątrobę. Na nią też sprzedamy ci tabletkę.  Spotkałeś kiedyś dilera, który by cię namawiał do kupna?!
- Nie… Kurwa, nie.  W filmach, widziałem. Amerykańskich.
-Otóż ja też nie. I nigdy  diler nie odnosił się do mnie z takim brakiem poszanowania istoty mojej ludzkiej jak producent rutinacei maks. W majestacie państwa  prawa, za zgodą ministra zdrowia i na falach polskiego radia .
-A co ty taka drażliwa jesteś ?
-Luty. Brak słońca. Odwilż. Ale  powiedz mi, czy to nie jest zajebiście, zajebiście głupie?

wtorek, 21 lutego 2012

Plus pięć

-Ile jest?
-Plus pięć.
-Fuj...Jaka wstrętna temperatura.
-Odwilż.
-Rozzztop.
-Mokre.
-Zimne.
-Szare.
-Brzydkie.
-Płynie.

piątek, 17 lutego 2012

Nabożeństwa


-W kościele? Podobała mi się zmienność ornatów w ciągu roku. Jak zaczynały się ciemne dni, polska ciemność od listopada do marca, to był teatr. Kolor światło dźwięk. Tu się błyszczy tam świeci. Ciemne godziny po odrabianiu lekcji przed dobranocką trzeba było jakoś przetrwać. A było zimno i  nikogo  na podwórku.  Kościół był blisko. To chodziłam do kościoła.
- Lubiłaś to?
-Jasne. W listopadzie było nudno, bo były wypominki. I adwent też nie za bardzo. Ale potem było boże narodzenie, święto kolorowych świateł, choinek i zwierząt w szopce. I czerwień i złoto na ornatach. Żywe  barwy. I trochę żywsze  piosenki. Po bożym narodzeniu nie pamiętam co było, wielki post chyba. Wielki post był długi, nudny i nazywał się złowieszczo. Później wielkanoc i boże groby, przy których nie wolno było się śmiać ani robić min i trzeba było stać z takim durnym poważnym wyrazem twarzy.
I potem były majówki. Do majówek miałam sprzeczne uczucia. Głupia pora, bo wiosną kościół tracił swój urok. Już było ciepło i można było robić różne rzeczy na powietrzu. Ale było coś co mnie pociągało
-Co?
-Litanie. Takie długie  modlitwy do matki boskiej z określeniami.
- To już  chore .  Nikt normalny tego nie lubił.
-Ja lubiłam. Na początku był standard, jakaś pani przeczysta, zawsze dziewico. Potem się rozkręcało,  a najlepsze  określenia były na końcu. Przybytek  sławny pobożności  na przykład, pamiętam. 
Słowa. Mnóstwo  nowych, dziwnie brzmiących słów. A po majówkach  długo długo nic, bo było ciepło. Aż do października.

wtorek, 14 lutego 2012

Walentynki


-No dobra, nie złość się już. I nie ruszaj się przez chwilę. Stój tam.
-No stoję
-Kurde, ale wyglądasz.
-Jak?!
-Jak coś pośredniego między tą z Przeminęło z wiatrem…No jak jej tam było?
-Skarlet O’Hara.
-Właśnie . Skarlet. Wyglądasz jak coś pomiędzy Skarlet O’Harą, a ..a…
-Mmm. Tak?
-A pokemonem.

czwartek, 9 lutego 2012

Mnich


 -Wiesz, dzisiaj na tym skrzyżowaniu koło Kauflandu. Zobaczyłam mnicha, habit miał, sznurem przepasany  i kaptur. Straszny  gotycki i surowy w  wyrazie. Szedł ulicą i jak z  Imienia róży wyglądał no mówię ci. Ciemno, pada, on w tym kapturze. Idę za nim, podchodzę  bliżej, patrzę a on ma rozumiesz miecz. 
-Nie ma już zakonów rycerskich
-No wiem przecież. Właśnie o tym mówię. No więc podchodzę,  chociaż trochę się boję i pytam kim jest i z jakiego  zgromadzenia.  A on na to że rpg  i wcale  nie jest mnichem tylko rycerzem Jedi.

wtorek, 7 lutego 2012

Śnieg


-Strasznie brzydko pada dzisiaj śnieg.
-Śnieg zawsze pada brzydko.
-Niee.  Brzydko jest później. Jak już napada i znieświeżeje. Jak pada to jest ładnie. Lubię jak pada. Takie wielkie białe płaty. I tak pięknie majestatycznie wiruje. A ten tutaj? Zapierdala  jak deszczem. I płatki ma strasznie małe. No i  do tego   makabrycznie ciemno. Wcale nie  jak w bajce.
-A co w ogóle robisz?
-Ja? Nic. Pies coś robi. Od czterech godzin trzyma w pysku orzech makadamia.

piątek, 3 lutego 2012

Instancja ostateczna



-Hej. Odbyłam kafkowską drogę po szpitalu. Z dokumentami. Z tymi ubezpieczeniowymi,  co się im zgubiły. Co  się pytałam pięć razy, czy to na pewno te mają być. Miałam je zostawić w sekretariacie na trzecim piętrze. I jak przyszłam, to pani w sekretariacie   mi powiedziała, że coś z tymi świchami jednak  nie tak. I że muszę pójść do pokoju sześćdziesiąt pięć na pierwszym piętrze i to wyjaśnić. Więc zjechałam windą, bo na piechotę się od razu gubię. No więc idę tym korytarzem, dookoła ten zabytkowy gmach, za  oknami platany w śniegu. Szukam pokoju sześćdziesiąt pięć. Coś mi się nie zgadza, bo numery mają przedział sto dwieście, ale myślę sobie wszystko na tym świecie jest możliwe, również  wbrew wszelkiej matematycznej logice. Oczywiście nie znajduję, zaczepiam  przechodzącego lekarza.
-O tam. Do tamtej żółtej tablicy pani podejdzie. I tam jest sekretariat. I one tam na pewno coś wiedzą. 
 W sekretariacie nikogo.  Zjeżdżam na parter, idę na izbę przyjęć, bo muszę wziąć  jeszcze coś z faksu. Biorę  ten papier  i  pytam czy wiedzą gdzie jest pokój sześćdziesiąt pięć.   No więc korytarzem i obok bufetu.  Idę tam, ciemny korytarz.  Wchodzę.  Pokój też ciemnawy, przy komputerze kobieta taka w wieku przedemerytalnym, stalowa siła od niej bije, może nie Margaret Taczer, ale blisko.
Obok niej lekarz.  Ona mu coś  tłumaczy, o rozliczeniach kodach i procedurach, a on na nią patrzy i ma w oczach  szaleństwo i niezrozumienie.  I od razu widać, że to ona tu trzyma w kupie wystrzępioną materię rzeczywistości. Więc ona kończy z tym lekarzem, patrzy na mnie, rzuca okiem na dokumenty i mówi, że nie te. No więc ja jej opowiadam o drodze mojej z tymi dokumentami, trudnej i zawiłej i że pięć razy się ich pytałam,  te czy nie te.
Na co ona prostuje się i z tą swoją taczerowską siłą mówi
-Oni? Oni nic nie wiedza. To ja jestem instancją ostateczną.
 No i wyobraź sobie że mogę dosłać  te dokumenty mejlem. Nie faksem.
Instancja ostateczna jako jedyna posługuje się mejlem.

środa, 1 lutego 2012

Szpital

-Cukrzyca. Zaparcia. Nowotwory? Nie? Dziękuję pani. Teraz druga pani. Odpowie mi pani na kilka pytań? Bo ja  jestem studentem  medycyny i będę miał z pani sprawdzian.
Proszę się nie śmiać.  Ja tu mam taką ankietę.  To jest kilka pytań, naprawdę  chwila. Choroby u  pani i w najbliższej rodzinie.   Zawały. Cukrzyca,  Nowotwory.  Ciąże, porody i poronienia. A i jeszcze powie mi pani  kiedy  wystąpiła pierwsza miesiączka.
Ja panią naprawdę bardzo  proszę. Bardzo. Niech pani będzie poważna. Przecież to wcale nie jest śmieszne. To są poważne sprawy. I  jak mi pani nie powie, to  ja nie zaliczę. Tu chodzi o moją przyszłość. Przecież ja już pani mówiłem, że mam z pani sprawdzian.