środa, 5 października 2011

Śmierć kasztana . Rzecz o przemijaniu .



-Lubię zbierać kasztany.  Właściwie nie wiem po co. Zjeść się nie da.
-Ale ja też lubię . Kasztany są fajne.
-Są takie świeże nie? I twarde gładkie i błyszczące. Jak byłam mała, znosiłam do domu niewyobrażalne ilości.. Wielkie garście nikomu niepotrzebnego bogactwa..
-I ludziki się robiło nie?
-No..Potem było mi smutno.
-Z powodu ludzików?
-A no. Wiesz, ja nie byłam zbyt manualnie rozwiniętym dzieckiem. I  dłubanie w kasztanach nożyczkami do paznokci   tak nie za bardzo mi wychodziło. Otwory  za małe, za duże, za krzywe. Potem te zapałki nie chciały w nie wchodzić, łamały się. Kasztanowe konie się wywracały, psy padały na pysk. No i te kasztany, co się nie udały. Takie podziurawione. Pokaleczona doskonałość.
-Już jako dziecko byłaś nienormalna. Wiesz?
-Ta. A potem było jeszcze gorzej. Jak taki kasztan matowiał, szarzał i wysychał. Najsmutniejsze było to, że wciąż był kasztanem
-Ej. Ale to nie działo się szybko..
-Ale się działo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz